Codziennie budzę się z ciężkim sercem, wiedząc, że czeka mnie kolejny dzień w tym okropnym miejscu. Pracuję jako kasjer w markecie spożywczym „U Jana” od pięciu długich lat. Z początku myślałem, że to tylko tymczasowa posada na kilka miesięcy, ale wciąż tu jestem.
Nienawidzę tej pracy. Klienci są okropni, wymagający i nieuprzejmi. Pamiętam szczególnie panią Krystynę, emerytkę, która przychodzi codziennie po bułki i ciągle się czepia, że są za twarde albo niedopieczone. Albo pana Grzegorza, biznesmena w garniturze, który zawsze płaci banknotem 500-złotowym za paczkę gum do żucia i każe mi rozmienić.
Szef Jan to tyran, który ciągle na mnie krzyczy za byle drobiazgi i nie pozwala nawet na 5 minut przerwy. A współpracownicy to banda obiboków, plotkarzy i donosicieli, którzy tylko czekają, żeby wkopać kogoś u szefa. Atmosfera w pracy jest toksyczna i przytłaczająca.
– Dzień dobry, zapraszam do kasy – witam kolejnego klienta z udawanym uśmiechem.
– No nareszcie! Czekam tu już pięć minut! – burczy pod nosem mężczyzna i zaczyna wykładać zakupy.
Zagryzam zęby, żeby nie odpowiedzieć. Skanuję produkty jak najszybciej się da, choć ręce mi się trzęsą.
– To będzie 73,50 zł – mówię stłumionym głosem.
Mężczyzna wręcza mi banknot 100-złotowy. Gdy wydaję mu resztę, warczy:
– Nie mogła pani tego zaokrąglić? Nienawidzę drobnych monet!
Z trudem powstrzymuję łzy. Każdego dnia to samo. Ciągłe pretensje, awantury i przykre sytuacje. Już nie wiem, jak długo wytrzymam w tej pracy. Po zakończonej zmianie idę do szatni. Siadam na ławce, chowam twarz w dłoniach i wybucham płaczem.
– Co jest, koleżanko? – słyszę znajomy głos. To Jola, stała pracownica z sąsiedniej kasy. Siada obok mnie i kładzie mi rękę na ramieniu. – Co się dzieje?
– Już nie mogę… Nienawidzę tej roboty. Ludzie są okropni, szef straszny, a ja ledwo wiążę koniec z końcem. Chyba zwariuję… – łkam rozpaczliwie.
Jola przytula mnie mocno.
– Rozumiem cię doskonale, Aniu. Ja też czasami mam dość tej toksycznej atmosfery. Ale posłuchaj… Słyszałam od męża, że w jego biurze rachunkowym potrzebują asystentki. To dobra posada, a ty przecież skończyłaś finanse. Na pewno sobie poradzisz. Porozmawiam z nim, może uda ci się tam dostać.
Patrzę na nią zdumiona. Czy to moja szansa na lepszą pracę i ucieczkę z tego koszmaru? Tej nocy nie mogę zasnąć, myśląc o nowych perspektywach.
Następnego dnia umawiam się z mężem Joli, panem Darkiem. Oprowadza mnie po nowoczesnym biurze, przedstawia współpracowników i opowiada o obowiązkach. Wszyscy są sympatyczni i uśmiechnięci. Atmosfera zupełnie inna niż w markecie. Po tygodniu dostaję telefon z propozycją pracy. Z radości aż podskakuję! Jeszcze tego samego dnia składam wypowiedzenie u szefa Jana. Na odchodnym rzuca we mnie ścierką. Tydzień później zaczynam pracę asystentki w biurze rachunkowym. Jestem zachwycona nowoczesnym biurem, miłymi ludźmi i ciekawymi obowiązkami. Nareszcie robię coś, co sprawia mi satysfakcję i pozwala rozwijać umiejętności. Po pracy umawiam się z Jolą na kawę.
– No i jak pierwszy dzień w nowej pracy? – pyta z uśmiechem.
– Cudownie! W końcu robię coś, co lubię. Nawet nie wiesz, jak ci dziękuję. Gdyby nie ty, pewnie wciąż siedziałabym w tym okropnym markecie.
– Nie ma sprawy, kochana. Najważniejsze, że jesteś szczęśliwa.
Uściskałam ją serdecznie. Wracam do domu z lekkim sercem, pełna optymizmu. Wreszcie mogę z czystym sumieniem powiedzieć: kocham swoją pracę. To początek nowego, lepszego rozdziału w moim życiu.
Nadesłała Elżbieta z Katowic
Zobacz także: