Kiedy wychodziłam za mąż za Darka, byłam przekonana, że będzie wspaniałym ojcem. Od zawsze marzył o dużej, kochającej się rodzinie i wydawał się gotowy na wszystkie obowiązki związane z ojcostwem. Niestety, gdy na świat przyszedł nasz synek Franio, okazało się, że rzeczywistość mocno odbiega od wyobrażeń.
Już pierwszej nocy po porodzie obudził mnie płacz dziecka z sąsiedniego pokoju. Z trudem zwlekłam się z łóżka, wołałam Darka, aby wstał i mi pomógł, ale on tylko mruknął coś przez sen i obrócił się na drugi bok. Stanęłam więc z maluchem sama, ziewając i ledwo żywa ze zmęczenia.
Myślałam, że to tylko zwykłe znużenie pierwszymi dniami z niemowlęciem. Ale taki schemat powtarzał się każdej nocy. Chociaż budziliśmy się na zmianę, to i tak większość nocnych pobudek spadała na mnie. Kiedy błagałam Darka, żeby choć raz dał mi wyspać się do rana, zbywał mnie: „Daj spokój, przecież też wstaję do niego”.
Ale to nie był koniec. Gdy tylko Franio trochę podrósł i zaczął raczkować po mieszkaniu, okazało się, że opieka nad nim w ciągu dnia też spoczywa głównie na mnie.
-Kochanie, możesz popilnować malca? Muszę wyskoczyć do sklepu – oznajmiał Darek i ruszał do wyjścia.
A ja zostawałam sama z rozczochranym, płaczącym dzieckiem, które właśnie powyrywało wszystkie książki z najniższej półki.
Kiedy prosiłam, żeby zabrał Frania na spacer, abym mogła posprzątać w spokoju, Darek jęczał, że jest zbyt zmęczony po pracy. Ale jakoś nigdy nie był za zmęczony, żeby pójść wieczorem spotkać się z kolegami na piwie.
Powoli traciłam cierpliwość. Moje subtelne prośby, aby bardziej włączył się w opiekę i wychowanie synka, spełzały na niczym. Darek bronił się, że przecież pracuje i zarabia na utrzymanie rodziny. Według niego to wystarczyło, by uznać go za dobrego ojca.
Próbowałam więc mówić wprost:
-Franio rośnie i coraz bardziej potrzebuje taty, a nie tylko mamy. Spróbuj spędzać z nim więcej czasu.
Ale Darek się obrażał.
-No nie wiem, czy to ja jestem taki zły ojciec! Robię, co mogę, a ty ciągle narzekasz.
I tak koło się zamykało. Ja coraz bardziej sfrustrowana, a on udający, że problemu nie ma.
Sytuacja zmieniła się nieco, gdy Franio poszedł do przedszkola. Z racji pracy zawodowej, odbieranie go i spacery z maluchem spadły na Darka. Ale w weekendy wszystko wracało do normy – ja zajmowałam się domem i dzieckiem, a mąż siedział przed telewizorem lub umawiał się z kolegami.
Kropką nad i był dzień, gdy Franio miał iść po raz pierwszy na trening piłki nożnej. Byłam przekonana, że Darek z radością zabierze syna na zajęcia. Zamiast tego usłyszałam:
-Wiesz co, jestem dzisiaj strasznie zajęty w pracy. Może ty byś go zawiozła?
To było ponad moje siły. Wybuchłam.
-Dość tego! Nie jestem żoną i matką tylko po to, żeby sama zajmować się domem i dzieckiem! Albo w końcu weźmiesz się w garść i zaczniesz być ojcem, albo się rozwodzę!
Moje słowa wreszcie dotarły do niego. Darek zrozumiał, że przesadziłam, ale mówiłam całkowicie serio. Obiecał poprawę i rzeczywiście – od tamtego czasu jest lepszym ojcem dla Frania. Co prawda wciąż muszę go czasem popędzać, ale widać, że się stara.
Teraz dba o to, żeby spędzać z synem przynajmniej jeden dzień w weekendy, gdy ja odpoczywam lub spotykam się z przyjaciółkami. Często też zabiera Frania na mecz lub dłuższy spacer, żebym mogła posprzątać bez przeszkód.
Wiem, że Darek nigdy nie będzie modelowym, zaangażowanym ojcem marzącym tylko o zabawach z dzieckiem. Ale akceptuję to, bo w końcu zrozumiał, jak ważną rolę odgrywa w życiu naszego syna. I choć powoli, próbuje spełniać swoje ojcowskie obowiązki najlepiej jak potrafi. Dla mnie to wystarczy.
Cieszę się, że udało mi się przemówić Darkowi do rozsądku zanim było za późno. Gdybym odpuściła, nasz związek i więź ojca z synem ucierpiałyby na tym bardzo. Teraz czuję, że jesteśmy znów prawdziwą, kochającą się rodziną. I za to warto było walczyć.
Jakiś czas temu mieliśmy kolejny kryzys, gdy Franio poszedł do szkoły. Nagle okazało się, że trzeba pomagać mu w lekcjach, jeździć na zebrania z nauczycielami i załatwiać szkolne sprawy. Ponownie większość tych obowiązków spadła na mnie, co doprowadzało mnie do szału.
-Darek, przecież ty też jesteś jego ojcem! Weź choć raz odbierz dziecko ze szkoły i porozmawiaj z wychowawczynią. Albo pomóż mu z matmą, bo ja już nie daję rady – błagałam.
On jednak zbywał mnie, twierdząc, że nie ma głowy do zadań domowych po pracy. Woli odpocząć przed telewizorem niż mozolnie tłumaczyć synowi matematykę.
Moja cierpliwość wisiała na włosku. Znów musiałam postawić twarde ultimatum: albo Darek włączy się w obowiązki szkolne Frania, albo się rozstaniemy. I znów poskutkowało.
Teraz mąż regularnie odwozi Frania do szkoły przynajmniej dwa razy w tygodniu. Zgłosił się też do pomocy w projekcie robienia makiet z okazji Dnia Nauczyciela. Bardzo się stara, chociaż nauka nie jest jego mocną stroną. Ale widzę, że próbuje dla dobra syna. I to najważniejsze.
Nasze małżeństwo przeszło już przez wiele kryzysów związanych z niechęcią Darka do angażowania się w rolę ojca. Gdybym odpuściła, nasza rodzina na pewno by się rozpadła. Ale dzięki mojej walce i stanowczości udało się utrzymać więzi.
Darek nigdy nie będzie wzorowym, oddanym tacierzyńcą. Zawsze trzeba go będzie mobilizować i dopominać się o pomoc. Ale widzę, że naprawdę stara się być dobrym ojcem na miarę swoich możliwości. I pomału sobie uświadamia, jak ważną rolę odgrywa w życiu Frania. Dla mnie najważniejsze, że jest obecny i angażuje się, na swój specyficzny, niezdarny sposób. Wierzę, że z czasem będzie coraz lepszym tatą.
Nie żałuję, że walczyłam o jego zaangażowanie zamiast odpuścić. Dzięki temu Franio ma oboje kochających rodziców u swego boku. A ja wiem, że mogę liczyć na męża w trudnych chwilach wychowania dziecka. Cieszę się, że udało nam się przejść przez kryzys i wciąż tworzymy szczęśliwą, kochającą się rodzinę. I wierzę, że tak już zostanie.
Nadesłane przez czytelniczkę, panią Monikę z Radomia
Zobacz także: