Kiedy poznałam Janka na studiach, od razu wpadł mi w oko. Był przystojny, elokwentny i bardzo ambitny. Studiował finanse i robił karierę w bankowości. Imponował mi swoją wiedzą, pasją do liczb i umiejętnościami negocjacyjnymi. Czasem tylko żartowałam, że z takim podejściem na pewno będzie strasznym sknerą.
Jak się później okazało – miałam rację.
Na początku naszego związku Janek był bardzo hojny. Zabierał mnie na kolacje do drogich restauracji, kupował kwiaty i prezenty. Po prostu rozpieszczał. Myślałam sobie: ojej, trafiłam na jednego na milion! Faceta, który nie tylko zarabia krocie, ale też lubi wydawać pieniądze.
Jednak gdy tylko wzięliśmy ślub, Janek od razu zaczął kontrolować nasz budżet jak jastrząb. Ku memu zdumieniu, okazało się, że jest wręcz skąpy!
Najpierw zlikwidował nasze wspólne wyjścia do restauracji. „Drogo i nieopłacalnie” – stwierdził. Zamiast tego musiałam smażyć obiady w domu. Kwiaty też raczej odpadały, bo „więdną po dwóch dniach”. No i oczywiście żadnych prezentów, nawet na urodziny czy Gwiazdkę. „Przecież mamy siebie, po co nam jakieś pierdoły” – prychał Janek.
Moje koleżanki nie mogły w to uwierzyć. Przecież Janek zarabiał krocie! Na pewno stać go było na jakiś drobny podarunek dla żony… Ale on tłumaczył mi, że musimy oszczędzać. Kupił mieszkanie na kredyt, więc teraz każda złotówka się liczy.
Początkowo starałam się to zrozumieć i dostosować do jego zasad. W końcu kochałam Janka i wiedziałam, jak ciężko haruje w pracy, by spłacić ten kredyt. Ale z czasem coraz bardziej doskwierał mi nasz żałosny budżet. Ledwo starczało na jedzenie i rachunki, nie mówiąc już o ubraniach czy kosmetykach. A Janek oczywiście nie chciał zwiększyć mojego kieszonkowego.
Kilka razy próbowałam z nim rozmawiać. Tłumaczyłam, że mam coraz starsze ciuchy, a on nawet nie zauważa. Że muszę prosić rodziców o drobne pożyczki, bo mąż kontroluje każdą złotówkę. Że czuję się jak żebraczka… W odpowiedzi słyszałam tylko awantury.
Ile razy mam ci tłumaczyć, że musimy oszczędzać?! – wrzeszczał Janek za każdym razem. – Myślałem, że weźmiesz odpowiedzialność za nasz związek, a nie będziesz marnotrawić naszych pieniędzy jak głupia dziewczynka!
Moje argumenty nic nie działały. Janek był zawzięty jak osa. Postanowił oszczędzać i koniec, kropka. A ja niech się cieszę, że w ogóle łaskawie ze mną mieszka. Kompletnie ignorował fakt, że też zarabiam – wprawdzie skromną pensję nauczycielki, ale jednak. W jego mniemaniu to On utrzymywał dom, więc tylko On mógł decydować, na co idą pieniądze.
W końcu nie wytrzymałam. Pewnego razu, gdy Janek znów odmówił zakupu bielizny, bo „przecież starczy ci na razie”, wybuchłam płaczem:
Nienawidzę cię! Jesteś potworem egoistą! Gorszym od mojego ojca!
Zszokowany Janek oniemiał na chwilę. Potem jednak znów wrócił do ulubionej śpiewki o oszczędzaniu i kredycie. I wtedy poczułam, że już dłużej nie mogę tego znosić. Po prostu nie dam rady…
Usiadłam więc naprzeciwko Janka. Złapałam go za ręce, popatrzyłam głęboko w oczy i oznajmiłam z całą mocą:
Kocham cię i wiem, że ty też mnie kochasz. Dlatego musimy porozmawiać. Bo jeśli nic się nie zmieni, to ja od ciebie odejdę. Nie mam siły dłużej znosić twojego skąpstwa kosztem własnego człowieczeństwa. Dasz mi więcej pieniędzy na podstawowe potrzeby albo się rozwodzimy. Basta.
Moje słowa w końcu trafiły do Janka. Zrozumiał, że mówię poważnie i sprawa jest krytyczna. I wtedy zaczęliśmy naprawdę rozmawiać.
Okazało się, że Janek naprawdę obawiał się tego kredytu. Przerażała go myśl, że może stracić pracę albo zachorować i nie być w stanie spłacać rat. Dlatego oszczędzał każdą złotówkę – na wszelki wypadek. Co więcej, okropnie bał się, że mnie to znudzi i go zostawię… Dlatego robił wszystko, byle tylko utrzymać dom. Choć przy okazji zaniedbywał swoją żonę.
Z kolei ja wyznałam, że czuję się już zaniedbana od dawna. Że brak pieniędzy na podstawowe potrzeby rani moją godność i poczucie bezpieczeństwa. Zapewniłam jednak Janka, że go kocham i nigdzie się nie wybieram. Chcę tylko, żeby zauważył, jak bardzo cierpię przez jego skąpstwo.
I udało nam się dogadać! Janek obiecał przekazywać mi co miesiąc konkretną sumę na ubrania, kosmetyki i inne drobne przyjemności. Ja zaś zagwarantowałam, że nigdzie się nie wybieram. Doceniam jego wysiłki dla rodziny i chcę w tym trudnym okresie być przy nim.
Od tamtej pory minęło kilka lat. Nasza sytuacja finansowa poprawiła się, spłaciliśmy już sporą część kredytu. Janek wciąż jest skrupulatny w wydawaniu pieniędzy, ale przynajmniej zapewnia mi podstawowy komfort. A nasze małżeństwo kwitnie.
Czasem żartuję nawet, że gdyby nie moje ultimatum, mąż do tej pory trzymałby mnie w nędzy. Na co Janek przytula mnie mocno i szepcze „dziękuję”. Bo dobrze wie, że uratowałam nie tylko jego skarbonkę, ale i nasz związek.
Nadesłała pani Jolanta z Kołobrzegu
Zobacz także: