Od zawsze marzyłem o karierze muzyka. Grałem na gitarze, pisałem teksty, śpiewałem. Rodzice jednak mieli inne plany – chcieli, żebym poszedł na studia prawnicze albo ekonomiczne.
„Synu, muzyka to hobby, a nie praca. Musisz pomyśleć o stabilizacji i dobrze płatnej posadzie” – mówił ojciec.
Nie dawałem za wygraną. Ćwiczyłem codziennie po kilka godzin. W końcu zacząłem grać koncerty w lokalnych klubach. Ludziom podobała się moja muzyka. Pewnego razu rodzice przyszli na mój występ. Grałem tego wieczoru wyjątkowo dobrze. Publiczność szalała, bisowała każdy utwór. Myślałem, że w końcu docenią mój talent. Jednak po koncercie ojciec powiedział tylko:
„Fajnie grasz, ale to ci chleba nie da. Idź na studia albo się wyprowadź.”
Byłem w szoku. Spojrzałem błagalnie na mamę, licząc, że mnie poprze. Ona jednak spuściła wzrok, milcząc. Zrozumiałem, że jest po stronie ojca. Postanowiłem spełnić jego żądanie – spakowałem manatki i wyjechałem do Warszawy. Zamieszkałem u kolegi z zespołu. Zacząłem występować po klubach, zdobywać fanów. Pewnego wieczoru, gdy szykowałem się na scenę, zadzwoniła mama:
„Synku, tata miał zawał. Jest w szpitalu, ledwo żyje. Wracaj do domu!” – krzyczała roztrzęsionym głosem.
Wsiadłem w pierwszy pociąg. Całą drogę modliłem się, żeby ojciec wyzdrowiał. Gdy dotarłem na miejsce, mama powitała mnie płaczem. Okazało się, że ojciec nie żyje. Pogrzeb odbył się kilka dni później. Byłem załamany. W testamencie ojciec zostawił mi list:
„Synu, przepraszam Cię za wszystko. Nie doceniałem Twojego talentu, próbowałem sterować Twoim życiem. Dopiero gdy Cię zabrakło, zrozumiałem swój błąd. Wracaj do Warszawy i graj! Będę z nieba trzymał za Ciebie kciuki. Kocham Cię.”
Łzy popłynęły mi po policzkach. Mama objęła mnie ramionami. Uściskałem mamę mocno. Wróciłem do stolicy i z jeszcze większym zapałem zabrałem się do pracy. Ćwiczyłem po 10 godzin dziennie, pisałem nowe piosenki, występowałem w coraz większych klubach. Pewnego wieczoru podszedł do mnie łysiejący mężczyzna w garniturze. „Jestem Mateusz Karwiński, poszukuję nowych talentów. Masz niesamowity głos i charyzmę sceniczną. Chciałbym zaproponować ci kontrakt płytowy.” Byłem w szoku. To była szansa, na którą czekałem całe życie! Po długich negocjacjach podpisałem kontrakt z dużą wytwórnią muzyczną.
Rok później wydałem swój debiutancki album. Płyta okazała się wielkim hitem, a single trafiały na szczyty list przebojów. Zacząłem jeździć w trasy koncertowe, grać na największych festiwalach w kraju. Moje marzenia w końcu się spełniły. Pewnego razu po koncercie podszedł do mnie młody chłopak. „Dzięki twojej muzyce sam zacząłem grać na gitarze. Rodzice się sprzeciwiali, ale dzięki tobie walczyłem o swoje marzenia. Dziś też podpisałem kontrakt płytowy!”
Uśmiechnąłem się z dumą. Moja historia stała się inspiracją dla innych. Dziś jestem znanym artystą, mam wiernych fanów i robię to, co kocham. A wszystko dzięki determinacji i wierze w marzenia. Pokazuje to, że z pozoru niemożliwe cele można osiągnąć, nawet jeśli na drodze stają bliscy. Najważniejsza jest wiara we własny talent i konsekwentna praca.
Nadesłał Bernard z Warszawy
Zobacz także: