Mąż od samego rana chodził po domu wściekły i przeklinając pod nosem. Nie było to dla mnie niczym nowym. Od kilku lat znosiłam jego humory i wybuchy gniewu, które zawsze były efektem całonocnego picia. Tym razem jednak poczułam, że mam dość. Gdy zszedł na śniadanie, spojrzałam na niego z obrzydzeniem i rzuciłam stanowczo:
– Chcę rozwodu. Nie wytrzymam z tobą ani chwili dłużej.
Zbladł i zacisnął pięści. Widziałam, jak gniew w nim narasta.
– Co ty powiedziałaś?! – warknął.
– Dobrze słyszałeś. Idę dzisiaj do prawnika złożyć papiery rozwodowe. Nie mam zamiaru więcej znosić twojego picia i awantur. To się dzieje od lat i mam tego serdecznie dość.
Złapał mnie mocno za ramię i przyciągnął do siebie.
– Nie pozwolę ci odejść, rozumiesz?! Jesteś moją żoną i nigdzie się stąd nie ruszysz! Nie dam ci rozwodu, nigdy!
Wyrwałam się i uciekłam do sypialni, zamykając drzwi na klucz. Krzyczał i walił pięściami tak mocno, że bałam się, że wyważy drzwi. Nie byłoby to pierwszy raz. W końcu ucichło. Odczekałam chwilę nasłuchując i ostrożnie uchyliłam drzwi. Nigdzie go nie było. Westchnęłam z ulgą. Może jednak moje słowa do niego dotarły? A może po prostu poszedł szukać pocieszenia w butelce, jak zawsze?
Wrócił wieczorem kompletnie pijany. Ledwo trzymał się na nogach.
– Gdzie byłaś?! – ryknął, gdy tylko mnie zobaczył. Cuchnął alkoholem.
– U prawnika załatwiać papiery rozwodowe – odparłam spokojnie, choć serce biło mi jak oszalałe. Bałam się jego reakcji.
Rzucił we mnie popielniczką, ledwo uchyliłam się przed ciosem. Rozbiła się o ścianę z hukiem.
- Nie pozwolę ci mnie zostawić! Jak mnie zostawisz, znajdę cię, przysięgam! Zabiję ciebie i twojego kochanka!
Zamarłam ze strachu. Patrzył na mnie wściekły, z nienawiścią w oczach. Groźby z jego ust nigdy nie były puste. Bałam się wyjść z domu. Bałam się, co może zrobić. Ale nie mogłam tak dalej żyć.
Minął tydzień. On nie odzywał się ani słowem, tylko pił i warczał na mój widok. Ja chodziłam cicho jak myszka, starając się go nie prowokować. Pewnego wieczoru, gdy spał pijany w fotelu, spakowałam po cichu najpotrzebniejsze rzeczy i wymknęłam się z domu. Pojechałam do cioci, która mieszkała w innym mieście. Tam w końcu poczułam się bezpiecznie.
Po tygodniu dostałam list. Przeczytałam z niedowierzaniem:
„Kochana,
Wybacz mi te wszystkie okropne rzeczy, które do Ciebie mówiłem. Zrozumiałem w końcu, że piłem, bo nie potrafiłem pogodzić się z tym, że odchodzisz. Kocham Cię i nie chcę Cię stracić. Obiecuję, że się zmienię. Proszę, wróć do mnie.”
Nie wiedziałam, co myśleć. Czy to kolejna manipulacja? A może naprawdę postanowił się zmienić? Zastanawiałam się, czy zaryzykować. W końcu pomyślałam o naszych początkach, kiedy byliśmy szczęśliwi. Może jeszcze jest nadzieja? Może każdy zasługuje na drugą szansę?
Wróciłam do domu po dwóch tygodniach niepewna, co mnie czeka. Ku mojemu zdziwieniu, powitał mnie uśmiechnięty, trzeźwy mąż. Poczułam ulgę i nadzieję, że może jednak wszystko da się jeszcze naprawić.
Przez pierwszy miesiąc faktycznie starał się. Nie pił ani kropli alkoholu, był czuły i troskliwy jak dawniej. Myślałam, że w końcu odzyskaliśmy dawną miłość i szczęście.
Niestety, zmiana nie trwała długo. Po miesiącu znów zaczął pić. Najpierw tylko lampkę wina do obiadu, potem piwo wieczorem przed telewizorem. W końcu wróciły butelki wódki schowane po kątach i całonocne libacje. A tam, gdzie alkohol, pojawiły się znów awantury, krzyki, groźby.
Tym razem nie dałam się zwieść obietnicom poprawy.
– To koniec. Idę do prawnika i tym razem się nie zawaham – oznajmiłam pewnego poranka.
– Nie pozwolę ci! Jesteś moja! – krzyknął i rzucił we mnie kuflem piwa. Ledwo go uniknęłam.
Uciekłam z domu i już nigdy nie wróciłam. Nie odpowiadałam na błagalne listy i telefony. Wiedziałam, że to tylko kolejna gra po to, abym wróciła. A potem wszystko zaczęłoby się od nowa. Tym razem byłam zdecydowana. Skończył się czas wybaczania.
Rozwód zajął prawie rok, ale w końcu byłam wolna. Zaczęłam nowe życie, poznałam wspaniałego mężczyznę, który dał mi szczęście, o jakim zawsze marzyłam. Czasem myślałam o moim byłym mężu z żalem, ale nie miałam wyrzutów sumienia. Dałam mu wiele szans, on je zmarnował.
Kilka lat później, zupełnie przypadkiem dowiedziałam się, że mój były mąż nie żyje. Najwyraźniej w końcu zapił się na śmierć. Poczułam smutek, ale i ulgę. To był koniec bolesnego rozdziału w moim życiu. Mogłam spokojnie iść dalej, nie oglądając się za siebie.
Mam nadzieję, że ta historia, choć smutna, pokazuje, iż z toksycznych związków trzeba umieć wyjść. Nie wolno pozwolić, by życie zamieniło się w pasmo cierpienia tylko dlatego, że ktoś obiecuje poprawę. Czasem trzeba postawić twardo sprawę – albo ja, albo alkohol. I konsekwentnie trzymać się swojej decyzji. W przeciwnym razie można stracić wszystko.
Nadesłała Kornelia z Wadowic
Zobacz także: