Nigdy nie przepadałem za Walentynkami. Uważałem je za komercyjny chwyt, sztucznie wykreowane święto, mające na celu tylko zarabianie pieniędzy. Dlatego 14 lutego zawsze był dla mnie zwyczajnym dniem.
W zeszłym roku miało być podobnie. Nie miałem dziewczyny ani nikogo, dla kogo mógłbym kupić kwiaty czy czekoladki. Rankiem poszedłem do pracy jak co dzień. W biurze koleżanki plotkowały o prezentach, które dostały od partnerów. Ja siedziałem cicho przy swoim biurku, starając się ignorować ten harmider.
Koło południa do biura weszła nowa praktykantka, Zuza. Była śliczna, miała długie, kręcone włosy i zielone oczy, w których można było się zatopić. Poczułem motylki w brzuchu, gdy na mnie popatrzyła.
„Cześć, jestem Zuza” – przedstawiła się, podając mi rękę.
„Miło mi cię poznać, jestem Paweł” – odpowiedziałem, ściskając jej drobną dłoń.
Roześmiała się perliście. Poczułem, że się rumienię. Chyba się w niej zakochałem od pierwszego wejrzenia.
Postanowiłem zaprosić ją na lunch. Ku mojemu zdziwieniu, zgodziła się bez wahania. Poszliśmy do kawiarni nieopodal biura. Okazało się, że mamy podobne zainteresowania, łączy nas pasja do podróży. Rozmawialiśmy o najciekawszych miejscach, które odwiedziliśmy, wymienialiśmy się zdjęciami z wakacji. Czas zleciał nam niepostrzeżenie. Nawet nie zauważyliśmy, że minęły już dwie godziny.
Gdy wracaliśmy z lunchu, nagle Zuza przystanęła przy witrynie kwiaciarni. „Ojej, ale piękne tulipany! Uwielbiam je” – westchnęła. Zawahałem się przez moment. W końcu zebrałem w sobie odwagę i wszedłem do sklepu. Kupiłem bukiet tulipanów dla Zuzi. Wręczyłem jej kwiaty ze słowami: „Wiem, że to kiczowate, ale… Wesołych Walentynek!”.
Uśmiechnęła się promiennie.
„Dziękuję, to bardzo miłe! Też ci życzę wszystkiego najlepszego z okazji Walentynek!” – odpowiedziała, całując mnie w policzek.
Może jednak Walentynki nie są takie złe, pomyślałem. Postanowiliśmy jeszcze razem wyjść na kolację po pracy. Tym razem to ja zaprosiłem Zuzę. Poszliśmy do przytulnej restauracji z dobrą kuchnią włoską. Przy winie i pastach czas znów zleciał nam błyskawicznie. Okazało się, że mamy ze sobą naprawdę wiele wspólnego.
Po kolacji odprowadziłem Zuzę do domu. Na pożegnanie pocałowała mnie w usta. Poczułem motylki w brzuchu. Umówiliśmy się na kolejne spotkanie. Od tamtej pory zaczęliśmy regularnie się spotykać. Chodziliśmy razem na spacery, do kina, organizowaliśmy wspólne wypady za miasto. Z każdym dniem coraz bardziej się do siebie zbliżaliśmy.
Po kilku miesiącach związek z Zuzą stał się bardzo poważny. Wprowadziła się nawet do mnie. Zaczęliśmy snuć plany na przyszłość – wspólne podróże, wyprowadzka do większego mieszkania, a nawet założenie rodziny. Nigdy wcześniej nie czułem czegoś takiego do żadnej dziewczyny. Byłem pewien, że Zuza to miłość mojego życia.
Dokładnie rok po naszym pierwszym spotkaniu, w Walentynki, zabrałem Zuzę na romantyczną kolację przy świecach. W pewnym momencie uklęknąłem przed nią na jedno kolano, wyciągnąłem pudełeczko z pierścionkiem i zadałem to jakże ważne pytanie:
„Czy zostaniesz moją żoną?”
Ku mojej radości, Zuza rzuciła mi się w ramiona ze łzami w oczach i wykrzyknęła „Tak!”.
Wtedy zrozumiałem, że Walentynki mają jednak swoją magiczną moc. To właśnie dzięki temu świętu spotkałem miłość swojego życia i zyskałem szansę na wspólną, szczęśliwą przyszłość u boku kobiety, którą kocham najbardziej na świecie. Od tamtej pory z utęsknieniem czekam co roku na nadejście 14 lutego.
Nadesłał Paweł ze Świnoujścia
Zobacz także: