„Żona nie chce pracować” – brzmi jak tytuł do jakiegoś melodramatu, co? Ale nie, to nie jest scenariusz filmu, to moja codzienność. Zanim zacznę narzekać, muszę przyznać, że kocham moją żonę, Anię, ponad wszystko. Jest świetną osobą, ale jej podejście do pracy… cóż, to już inna historia.
Zaczęło się całkiem niewinnie. Gdy się poznaliśmy, Ania studiowała psychologię. Była pełna zapału, miała plany na przyszłość, chciała pomagać ludziom. Ja już wtedy pracowałem jako programista, więc finansowo nie było źle. Ania mówiła, że jak tylko skończy studia, znajdzie pracę i będzie mogła się realizować zawodowo. Brzmiało świetnie, prawda? Tylko że po studiach przyszło wielkie „ale”.
Ania skończyła studia z bardzo dobrymi wynikami. Byłem z niej dumny jak paw. Ale zamiast szukać pracy, zaczęła mówić, że potrzebuje przerwy. „Rok, może dwa,” mówiła, „żeby nabrać sił przed wejściem w dorosłe życie.” Zrozumiałem to, wszyscy potrzebujemy czasem chwili oddechu. Ale te dwa lata przerodziły się w pięć. Pięć lat, podczas których Ania nie pracowała zawodowo.
Na początku próbowałem być wspierający. Rozumiałem, że rynek pracy może być zniechęcający, że nie każdy od razu znajduje swoje miejsce. Ale z czasem zaczęło to wpływać na nasze życie. Wszystkie finanse spoczywały na moich barkach. Mieszkanie, rachunki, wydatki na codzienne życie – wszystko to stało się moją domeną. Ania zajmowała się domem, co oczywiście też jest pracą, ale zaczęło mi brakować tej równowagi.
Kiedy poruszam ten temat, Ania mówi, że nie czuje się jeszcze gotowa, że rynek pracy jest brutalny i że nie chce pracować w miejscu, które by jej nie satysfakcjonowało. Rozumiem to, naprawdę. Ale z drugiej strony, ja też nie zawsze jestem zadowolony z mojej pracy. Czasami jest stresująco, czasami mam dość, ale wiem, że muszę to robić.
Próbowałem różnych taktyk. Raz byłem delikatny, innym razem starałem się być bardziej stanowczy. Raz nawet zaproponowałem, żebyśmy poszli razem na targi pracy, może to by ją zmotywowało. Nic z tego. Ania zawsze znajdowała powód, dla którego to nie jest dobry moment.
Zaczynam czuć się jak bankomat. Nie chodzi tylko o pieniądze, ale o uczucie, że nie jesteśmy w tym razem. Że ja ciągnę ten wózek sam, a Ania jedzie na gapę. Brzmi okropnie, gdy to mówię, ale tak to czuję. Czasami zastanawiam się, czy Ania naprawdę nie chce pracować, czy po prostu się boi. Boję się, że ta sytuacja zaczyna wpływać na nasze małżeństwo. Kiedyś rozmawialiśmy o wszystkim, teraz temat pracy jest jak mina, na którą lepiej nie nadepnąć.
Niektórzy moi znajomi mówią, że powinienem postawić ultimatum. Że albo zacznie pracować, albo… Ale ja nie chcę takiej dynamiki w naszym związku. Nie chcę, żeby moja żona pracowała, bo musi, bo ja tak mówię. Chciałbym, żeby znalazła coś, co ją pasjonuje, coś, co sprawi, że będzie chciała wstać rano z łóżka i iść do pracy z uśmiechem.
Czasami myślę, że może potrzebuje więcej wsparcia, może powinienem jeszcze raz spróbować zrozumieć jej obawy. Może powinienem być bardziej cierpliwy. Ale z drugiej strony, ileż można czekać? Pięć lat to nie jest krótki okres. To dużo czasu, który mogła wykorzystać na znalezienie czegoś, co by ją interesowało.
Nie wiem, co przyniesie przyszłość. Wiem tylko, że nie mogę tak dalej ciągnąć tego wszystkiego sam. Potrzebuję, żeby Ania stanęła obok mnie, nie za mną. Potrzebuję partnerki, a nie tylko kogoś, kto dba o dom. Mam nadzieję, że znajdziemy rozwiązanie, zanim będzie za późno. Bo mimo wszystko, mimo frustracji i zmęczenia, nadal ją kocham. I chcę, żebyśmy byli szczęśliwi razem, nie osobno.
Antoni z Krakowa
Zobacz także: